Jak mały kabelek może zdenerwować człowieka i utrudnić życie.
Chodzi o kabelek łączący mój aparat foto z komputerem. Nie mam dodatkowego czytnika kart, zawsze podłączam aparat kabelkiem i przerzucam wtedy zdjęcia. Ale on był i zniknął. Szukałam wszędzie, choć zawsze mam go schowanego w dwóch miejscach. Nie mogłam napisać posta, bo jak... bez zdjęć. Poszukiwania zeszły na plan dalszy, najpierw musiałam przygotować ubrania dzieci na wyjazd na obóz sportowy. Lekka nerwówka.
Kabelek znalazł się, był tam gdzie zawsze, tylko lekko schował się w podszewce kieszeni w torebce.
W zeszłym tygodniu zrobłam dżem z rabarbaru ( chyba ostatniego jaki mi się udało kupić w tym roku). Nie łączyłam go z innymi owocami - choć byłoby pysznie- by nie mieć problemu z alergikami.
- trochę ponad 3 kg łodyg rabarbaru
- 2 szkl. cukru
- 3/4 szkl. cukru żelującego
- trochę skórki z cytryny
Rabarbar obrać z wierzchniej skórki, pokroić na centymetrowe kawałki. Włożyć do miski, wymieszać z 2 szkl. cukru. Odstawić na noc do lodówki. W tym czasie rabarbar zmięknie, wypuści sporo soku.
Następnego dnia rabarbar przełożyć do garnka wraz z sokiem i skórką cytrynową ( można pominąć). Powoli doprowadzić do wrzenia, gotować 7-10 minut, wsypać cukier żelujący, wymieszać. Sprawdzić czy słodkość jest dla nas wystarczająca, jeśli nie dodać więcej cukru. Ja taki gotujący się dżem przekładam szybko do słoików, zakręcam mocno nakrętkę i odwracam "do góry nogami" słoik. Nie muszę wtedy pasteryzować.
Dlaczego napisałam śniadanie z Beatą?. Następnego dnia po przygotowaniu dżemu wstałam szybciej, usiadłam na tarasie ( miałam szczęście 2 godziny bez deszczu) i jadłam rogala z rabarbarem, popijałam super ciemną, mocną kawę i czytałam wywiad z Beatą z Lawendowego Domu - ślicznie mieszkają i można zobaczyć w jakich warunkach powstają jej śliczne zdjęcia.
Smacznego.
W czasie deszczu dzieci się nudzą, ale można znaleźć dla nich coś ciekawego.
Pierwszy tydzień wakacji, na południu upały, a na północy deszcze, burze z piorunami i niezbyt ciepło.
WWyjechaliśmy z domu na kilka dni, udało mi się zapisać dzieciaki na zajęcia prowadzone w Muzeum Okręgowym. Muzeum to przygotowało projekt pt. "Wakazje w muzeum" dla dzieci i młodzieży.
Wczoraj realizowany był temat pt. "Ceramiczna wędrówka przez kontynenty - Portugalskie azuleos".
Do końca nie było wiadome czy zajęcia się odbędą. Gdy deszcz przestał padać, osuszone zostały stoły i krzesełka, zaczęła się przygoda w malowanie wypalonych kafelek. Drugą częścią zajęć było własnoręczne przygotowanie kafelek z gliny. Zostaną one wysuszone, odesłane do cegielni do wypalenia.Będzie je można zabrać do domu do pomalowania.
Dzisiaj kilka zdjęć ogródkowych, ale w kuchennym stylu. Pomimo zimna, wiatru i deszczu rosliny rosną. Niektórym jak dyniom piżmowym jest za zimno ( chyba nic z nich nie będzie) to pomidory rosną jak szalone. Oby miały dużo koralikowych owoców. Pierwszy raz zasadziłam też zioło, o które pytałam wcześniej.
Tak jak dziewczyny pisałyście liście podobne do rozmarynu, a jak niektóre prawie zgadły.
Nazywa się ono kocanki, odmiana Tall Curry. Ma super zapach przypominający curry. Jako dodatek do mięsa, sałatek sprawia intrygujące zaskoczenie.
Poniżej kwitnące pomidory, gdy przestanie padać pewnie pojawi się więcej owadów latająco -zapylających. Teraz takich one potrzebują.
Od sąsiadki dostałam miętę czekoladową. Mogło z niej nic nie być. Sąsiadka wyrywała kłącza, bo czyściła grządkę pod tzw. coś innego. Wszystko powyrzucała do pojemnika na mokre odpady ( na trawę, skorupki od jajek, chwasty itp.). Ja dowiedziałam się o tym następnego dnia. Mówię, ja takiej mięty nie mam, mogłaś mi dać szczepkę. Ona na to zobacz czy z tych wysuszonych, pociętych korzeni coś ci wyrośnie. I wyrosło. Na razie małe, ale mięta jest wytrwała. Przetrwa ciężkie czasy.
Kolejną rośliną która nie chciała rosnąć mi w domu jest ulubiona kolendra. Nie wiem dlaczego tak się działo, wypuszczała 2 listki i padała pomimo idealnych warunków. W ziemi rośnie ślicznie.
Ostatnią w dniu dzisiejszym którą mam wam do pokazania jest czerwona bazylia. Jak urośnie większa, będzie z niej wspaniałe pesto.
Pozdrawiam wszystkich,
Zgadnijcie co tak ładnie rozrosło się w ogrodzie. Było maleńkie, miało może 3-4 gałązki.
Już wkrótce odpowiedź.
Czasami wystarczy chwila nieuwagi, przejęzyczenia i mamy albo śmiech albo płacz gotowy.
To tak jak w kuchni: dodamy trochę więcej lub mniej przypraw i mamy wspaniały finał lub totalną klapę.
A było to tak:
Do syna przyszła koleżanka i wymyślali w co będą się bawili.
Za chwilę oboje ubrali się i powiedzieli - idziemy grać w krokieta.
Moją odpowiedzią był uśmiech i powiedzenie - no to zapraszam do kuchni. Zrobimy te krokiety. Oni nie wiedzieli o co mi chodzi. Musiałam im wytłumaczyć jak to jedna literka zmienia znaczenie słów ( oni nie zauważyli tego wcześniej).
Ja jednak poszłam do kuchni i tak oto powstały:
Na początek ciasto na naleśniki. Usmażyłam je na małej patelni, wyszło 30 sztuk.
- 3 szklanki mąki pszennej
- 4 średnie jajka
- 3 szkl. mleka
- 2 szkl. letniej wody
- 4 łyżki oleju
- pół łyżeczki soli
- trochę pieprzu
- kilka listków świeżej mięty pokrojonej w drobne paski.
Wszystkie składniki ciasta zmiksować i odstawić do odpoczynku na 30 minut. Po tym czasie usmażyć naleśniki. Ułożyć w stosik. Ostudzić.
Farsz:
- 2 brokuły
- 2 ładne pory z długą białą częścią
- 3/4 szkl. mleka
- 100g masła + 2 łyżki
- 3-4 łyżki mąki pszennej
- sół, pieprz, sporo gałki muszkatołowej ( startej na tarce)
Z brokułów poodcinać różyczki, włożyć do gotującej się wody. Blanszować ok 5-7 minut. Odcedzić. Pory ( tylko białe części) pokroić na talarki o grubości ok3 mm. Obsmażyć na patelni na 2 łyżkach masła. Zdjąć z patelni, połączyć z brokułami.
Zrobić gęsty beszamel: Na patelni rozpuścić masło, wsypać mąkę i podsmażyć. Zdjąć z ognia, wlać mleko i połączyć. Dobrze rozetrzeć, aby nie powstały grudki. Postawić na gazie i zagotować. Połączyć z warzywami, posolić, popieprzyć i doprawić gałką muszkatołową.
Farsz nałożyć na naleśniki, zwinąć. Przed podaniem podsmażyć na maśle na patelni.
To nie był jeszcze koniec przejęzyczeń. Kolejna była wieczorem. Misiek woła: mamo mogę krykieta. Odpowiedź: nie - właśnie schowałam do garażu, bo na dworze znowu pada deszcz. Mamo ale ja jestem głodny i mam na niego ochotę.
Miłej zabawy w zwijanie krokietów i ganiania za krykietowymi bilami.
Smacznego.
Dla tych co egzamin na kolejną belkę na pasie lub na kolejny stopień wtajemniczenia w karate.
Mamy teraz wysyp truskawek, na targach i u sprzedawców przy truskawkowych polach można kupić świeże owoce. Morele bywają krótko.
Nie podam dokładnych ilości wagowych owoców. Po prostu kupiłam kilka kilogramów, część wykorzystałam do deseru.
Dolna warstwa:
- 660ml śmietany 30 %
- 2 opakowania cukru wanilinowego
- 1 płaska łyżka żelatyny
Śmietanę podgrzać i rozpuścić w niej cukier. Zalać słodką śmietaną żelatynę i mieszać jak galaretkę, do całkowitego rozpuszczenia żelatyny. Rozlać do szklaneczek, włożyć do lodówki, poczekać do stężenia.
Truskawki zmiksować, można przetrzeć przez gęste sitko, by pozbyć się mini pestek. Wylać na stężałą pierwszą warstwę.
Trzecią u mnie stanowiła ubita lekko śmietana 30% ( ok 1 szklanki) z małym opakowaniem serka mascarpone. Jeżeli lubicie słodkie desery możecie dodać do tej warstwy cukier.
Czwartą warstwę stanowiły podduszone, zmiksowane morele. Tu musiałam dodać cukier, greckie morele były lekko kwaśne.
Smacznego.
Dla odmiany, innego smaku przygotowałam żeberka.
Udało mi się kupić ładne mięsne żeberka, w sumie dwa paski, długości 50 cm każdy.
Marynatę stanowiła mieszaniana:
- 1/2 szkl. czerwonego półwytrawnego wina
- 2 łyżki miodu rozpuszczonego w 2 łyżkach mocno ciepłej wody
- 2 łyżeczki soli
- 1 łyżka czerownej słodkiej papryki
- trochę czarnego pieprzu
- 2 łyżeczki drobno posiekanych igieł rozmarynu
- 1 ziarno jałowca, zmiażdżone
- 5-6 ząbków czosnku przeciśniętego przez praskę.
Po umyciu mięso pokroiłam na mniejsze kawałki. Posmarowałam marynatą, nie miałam czasu na zostawienie do "przegryzienia się" , wyłożyłam żeberka na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i włożyłam do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Po 20 minutach zmniejszyłam temperaturę do 150 stopni i piekłam 120 minut. Po tym czasie mięso delikatnie odchodziło od kości. nawet dzieciaki były zadowolone.
Dodatkiem były małosolne ogórki, prosto ze słoika.
Smacznego.
Ostatnio czas dzielę dodatkowo pomiędzy mecze piłkarskie, a ogród. Po tych pierwszych znowu leczę gardło, bo "pomagam" piłkarzom naprowadzając ich głosem na właściwe pozycje, a po tym drugim zajęciu pumeksem szoruję ręce. Nawet rękawiczki nie pomagają, nie wytrzymują wyrywania chwastów, by ziemia nie ubrudziła dłoni.
W związku z tymi dodatkowymi zajęciami, komputer został odstawiony na trochę. Gotowania i robienia zdjęć niektórym potrawom, nie zaniechałam.
Teraz będę nadganiać.
Na pierwszy rzut wstawię chrupiące pieczone podudzia kurczaków, świetnie jadło się je nie odrywając oczu od wędrującej po boisku piłce.
- podudzia kurczaków w ilości 2-4 na osobę (zależy od apetytu)
- marynatę robimy mieszając w miseczce: 2 łyżeczki słodkiej papryki, 1 łyżeczkę ostrej papryki, pół łyżeczki pieprzu cayenne, 2 łyżeczki soli, 1 /2 łyżeczki mielonego kuminu,1/2 łyżeczki musztardy w proszku, 3 łyżeczki oleju, 3 łyżeczki wody.
Podudzia ( u mnie to było 20 sztuk) zamarynować. Po 2 godzinach wyłożyć na ruszt piekarnika nagrzanego do 160 stopni. Pod ruszt włożyć blachę z wodą, wtedy tłuszcz -mało ale jednak- nie przypali się na dnie piekarnika. Piec ok 40-50 minut.
Podawać gorące.
Smacznego.
Ostatnio dość często zaganiam do pracy piekarnik. Tak akurat wychodzi. Kupiłam ładne, ale jak się okazało później niezbyt słodkie morele. Morele zaliczają się do tych owoców, które nie uczulają i nasze dzieci mogą je jeść.
Morele należy wypestkować i zasypać małą ilością cukru. Odstawić na pół godziny.
Po tym czasie owoce przełożyć do naczynia do zapiekania, polać połową szklanki likieru morelowego ( nie bać się, alkohol i tak wyparuje) i sokiem z połowy cytryny.
Do posypania zrobiłam kruszonkę, którą upiekłam w tym samym czasie co morele, tylko na niższej półce piekarnika:
- 1 kostka masła 200g
- 2 szklanki płatków owsianych błyskawicznych
- 1 szkl. mąki krupczatki
- 3/4 szkl. cukru
Wszystkie ww składniki zmiksować by powstały okruszki, które należy rozłożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 30 minut.
Tuż przed wyjęciem moreli rózgą wymieszać 250 g sera mascarpone z 3/4 szkl. śmietany kremówki. Ponakładać naprzemiennie do miseczek.
Smacznego.
Trzy składniki i trochę czasu. W międzyczasie można robić wiele innych rzeczy.
Ja mogłam pielić w ogródku i pobyć trochę na słońcu, które tylko czasem wyłania się spośród chmur.
Kupiłam naprawdę duże młode greckie ziemniaki. Umyte ugotowałam w dobrze osolonej wodzie i ostudziłam.
Prawie kilogram pieczarek pokroiłam na ćwiartki, podsmażyłam na maśle i zmiksowałam w robocie na małe kawałki ( nie na gładko, można posiekać mocno nożem).
Z ziemniaków łyżką wydrążyłam środek, miąższ ugniotłam widelcem.
W większej misce wyieszałam : miąższ ziemniaków, pieczarki i tartą mozarellę. Doprawiłam solą, pieprzem, listkami oregano i posiekaną miętą. Wydrążone ziemniaki napełniłam farszem.
Piekarnik rozgrzać do 200 stopni, wstawić blachę z ziemniakami i zapiec ok 30 minut.
Podawać gorące.
Dodatkowo zrobiłam sos jogurtowy z miętą:
-jogurt naturalny doprawić solą i pieprzem, wymieszać z drobno pokrojonymi listkami mięty.
Smacznego.
Na wczorajszy mecz czekałam chyba bardziej niż na mecz z naszymi zawodnikami. Przecież hiszpanie to prawdziwi zawodnicy, zwycięzcy itd. Podoba mi się ich kraj, kultura, potrawy.
Zrobiłam między innymi proste roladki z bakłażanów.
Składniki to:
- 2 bakłażany
- 250 g twarożku naturalnego
- suszone pomidory wyjęte z oliwy ( ja miałam swojej roboty, zalane oliwą z ziołami)
- trochę przypraw : słodka papryka, sól, pieprz cayenne, świeże listki oregano, 2 istki mięty
Bakłażan pokroić wzdłuż na plastry 3-4 mm. Posolić i odstawić na 20 minut. Po tym czasie opłukać pod bieżącą wodą i osuszyć na ręczniku papierowym.
W miseczce wymieszać pół szklanki oliwy lub oleju z 1 łyżką słodkiej papryki, pół łyżeczki pieprzy cayenne, trochę soli. Taką marynarą pędzelkiem posmarować bakłażany z obu stron. zgrilować na patelni, lekko przestudzić.
Twarożek doprawić delikatnie solą.
Płat bakłażana smarować twarożkiem, ułożyć kilka pomiorów. Zwinąć, przepiąć wykałaczkami.
Co do meczu, gra dobra, szkoda że nie wygrali, ale remis jeszcze o niczym nie przesądza.
Po oglądnięciu już 6 meczy, gardło mnie boli ( od kibicowania);
szkoda, że nasi siły i zdeterminowania mają tylko na 45 minut!
Mecze trwają 90minut plus chwilka.
Smacznego.
Idąc za ciosem popełniłam kolejny tort musowy.
Tort z musem z rabarbaru i białej czekolady.
W tortownicy o średnicy 26cm pieczemy biszkopt ( poniżej składniki):
- 2 jajka
- 1 łyżka drobnoziarnistego cukru
- 2 łyżki mąki
Białka ubić na sztywną pianę, żółtka utrzeć z cukrem, aż będą białe. Delikatnie szpatułką połączyć obie masy. Wyłożyć ciasto do formy, której dno wyłożone jest papierem do pieczenia. Upiec w 180 stopniach przez 15-20 minut. Ostudzić.
Mus rabarbarowy:
Kilka lasek rabarbaru obrać, umyć i pokroić na centymetrowe kawałki. Przełożyć do miski, zasypać połową szklanki cukru i odstawić, aż pojawi się sok. Wtedy wszystko przełożyć do garnka, pogotować chwilkę. Ostudzić.
1/3 szkl. śmietany kremówki podgrzać i rozpuścić w niej 1 płaską łyżeczkę żelatyny.
2/3 szkl. śmietany kremówki ubić na sztywno, wmieszać śmietanę z żelatyną i ok 1 szkl. musu rabarbarowego.
Biszkopt położyć na parterę, na biszkopcie położyć obeęcz o trochę mniejszej średnicy ( tak by biszkopt trochę wystawał). środek wypełnić musem rabarbarowym. Wstawić do lodówki do stężenia.
Mus z białą czekoladą:
Delikatnie zdjąć obręcz. Rozszerzyć ją tak, aby miała średnicę ok 2 cm. większą od biszkoptu. Wtedy kolejny mus "obleje" mam mus rabarbarowy.
200g białej czekolady rozpuścić na parze. 700 ml śmietany kremówki ubić na sztywno, połączyć z białą czekoladą. Masę ułożyć na musie rabarbarowym i po bokach.
Wstawić na noc do lodówki.
Smacznego.
Tak się prezentuje najdłuższy samolot jeszcze chwilę przed przyziemieniem.
Od wczoraj pogoda bardzo się zmieniła. Co prawda nie spadł deszcz, choć wszyscy na niego czekają, ale ochłodziło się i to bardzo. Pięć, sześć stopni wieczorem nie zapowiada miłego wiosennego wieczoru spędzonego na tarasie.
Poniżej możecie zobaczyć corocznych mieszkańców naszego małego przydomowego ogródka.
1. Funkie zwane też hostami. Byliny ozdobne z liści, a w okresie późniejszym też z białych lub fioletowych kwiatów. Nie trzeba ich wykopywać na zimę z ziemi i przechowywać w garażu lub piwnicy. W zasadzie są roślinami bezproblemowymi. Trzeba je chronić przed ślimakami, szczególnie tymi śliskimi, bezskorupowymi.
Niesamowitą odmianą kolorystyczną jest jeszcze mała, ale rozrastająca się biała funkia. Gdy wychodzi spod ziemi ma bladożółte, kremowe w zasadzie liście. Z czasem liście przebarwią się na jasnozielony kolor. Obok białej na zdjęciu widać tzw. niebieską funkię.
2. Żurawki, byliny tak jak funkie o małym zaangażowaniu pracy. Ślicznie wyglądają i ładnie kwitną. W tym roku dokupiłam na corocznym zlocie ogrodników kolejne kolory. Zobaczę jak się przyjmą i na jaki kolor zakwitną. Mam zasadzone teraz 8 różnych żurawek.
3. Kwitnące
Takie też rosną w ogrodzie, czasem mają się lepiej, czasem gorzej. Teraz jest czas irysów.
poniżej czosnek ozdobny
Czyli tort na Dzień Mamy. Tym razem to ja, mama wspaniałej trójki zrobiłam specjalnie na ten dzień, do poobiedniej kawy ( dla dzieci "ichnia kawa") tort.
Tort dla dzieci i męża.
Nie pomyślcie, że nie robię tortów dla rodziny, ale jakoś zazwyczaj robiłam ciasta i torty na taki dzień dla naszych mam ( mojej i męża).
Tort składa się z czterech warstw:
- pierwsza od dołu, to czekoladowe ciasto
- druga - warstwa chrupka
- trzecia - mus malinowy
- czwarta mus czekoladowy
Potrzebna będzie forma do pieczenia okrągła o średnicy 26cm oraz większa o średnicy 28cm. Ja tę większą zastąpiłam obręczą z regulacją objętości.
1. Ciasto czekoladowe
- 5 jajek
- 3 łyżki mąki ziemniaczanej
- 2 łyżki drobnego cukru
- 150g ciemnej czekolady
- na końcu noża ciut proszku do pieczenia.
Piekarnik rozgrzać do 170 stopni C.Spód formy wyłożyć papierem do pieczenia i zamknąć obręcz tak, by papier wystawał na zewnątrz. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej, ostudzić. Białka ubić w misce na sztywno. W drugiej misce utrzeć żółtka z cukrem na biało, dodać czekoladę proszek i mąkę. Delikatnie szpatułką połączyć z pianą. Przełożyć do formy. Upiec do suchego patyczka ok 35-40 minut. Ostudzić.
2. Warstwa chrupka
- 200g białej czekolady
- 100g pustych w środku rurek waflowych
Rurki rozgnieść wałkiem. Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Połączyć oba składniki szpatułką i szybko wylać na ciasto czekoladowe.
3. Warstwa musu malinowego
- 300g malin ( mrożone rozmrozić, odłożyć kilka do ozdoby)
- 1 łyżeczka żelatyny
- 120 ml śmietany kremówki
Na cieście czekoladowym z warstwą chrupką zapiąć obręcz ( tę w której piekł się spód).Maliny podgrzać wsypać żelatynę i dobrze wymieszać. Jeszcze ciepłe zmiksować na papkę. Ostudzić trochę. Śmietanę ubić na sztywno i szpatułką wmieszać letni mus malinowy. Wylać na warstwę chrupką. Wstawić do lodówki na 2 godziny do stężenia.
4. Mus czekoladowy
- 3 żółtka
- 50g cukru pudru
- 100 ml mleka
- 250g ciemnej czekolady ( jak ktoś lubi słodsze musy może zastąpić połowę gorzkiej czekolady mleczną)
- 800 ml śmietany kremówki
Teraz potrzebna będzie nam większa obręcz. Ciasto z trzema warstwami przekładamy na docelowy talerz. Odpinamy małą obręcz i zakładamy większą - po bokach będziemy mieli po centymtrze wolnej przestrzeni. Wypełnimy ją musem czekoladowym.
Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej. Mleko zagotować. Żółtka utrzeć z cukrem i miksując dolać delikatnie bardzo ciepłe mleko ( uważać by nie zrobiła się nam słodka jajecznica), Połączyć z czekoladą. Ostudzić. Śmietanę ubić na sztywno i połączyć z masą czekoladową. takim musem wypełnić boki i wierzch tortu. Wstawić do lodówki na 3-4 godziny, a najlepiej na całą noc.
Przed podaniem delikatnie okroić boki, zdjąć obręcz, wierzch posypać sproszkowaną czekoladą lub kakao. Ozdobić.
Smacznego!.
Niektórzy mówią salsa inni dip, jednak nawet jeśli powiemy dodatek, też będzie ok.
Salsa szpinakowa, tym razem była u mnie smarowana grubą warstwą na grzankach francuskich.
Składniki:
- 4-5 ząbków czosnku
- 3 większe białe lub żółte cebule
- duży pęczek szpinaku
- 2 łyżki masła
- 3 łyżki oleju słonecznikowego
- sół, pieprz do smaku
Czosnek i cebulę obrać, na patelni rozgrzać masło i olej. Szpinak umyć, osuszyć oderwać listki, łodyżki nie będą potrzebne.Poddusić czosnek ( całe ząbki) i cebulę, zdjąć z patelni do ostudzenia jednak zostawić trochę cebuli i podsmażyć ją ze szpinakiem 3-4 minuty pod przykrywką. Szpinak wypuści trochę soku, który ułatwi nam miksowanie. Gdy wszystko ostygnie zmiksować salsę na gładko i doprawić solą i czarnym pieprzem.
Podawać można na zimno jak i na ciepło.
Smacznego.
Ostatnie słoneczne i wreszcie ciepłe dni, skłoniły mnie do zmiany dekoracji w domu.
Z zebranych w zeszłym roku muszelek oraz z muszelek, które dołączane są czasem do różnych mydełek i innych artykułów łazienkowych stworzyłam letni wianek.
Do jego wykonania potrzebne były:
- gałązkowy okrągły wianek ( jak taki zrobić pokazywałam wcześniej na blogu)
- muszelki
- pistolet z wkładami do klejenia na gorąco
Życzę dobrej zabawy!
Gdy wiosną na straganach pojawia się rabarbar, Daniela cieszy się -będzie rabarbar z duuużą ilością kruszonki. Oczywiście nacisk postawiony jest na słowo dużo.
Czasem zmieniam proporcje i składniki kruszonki.
Tym razem kruszonka to:
- 200g zimnego masła
- 200g płatków owsianych błyskawicznych
- 150 g cukru
- 150 g mąki krupczatki
Wszystkie składniki wkładam do miksera i nożami miksuję. Wykładam do miski i rękoma trochę ugniatam, by część okruszków się pozlepiała.
Rabarbar- ja zawsze myję i obieram z łyka. Wiem, że niektórzy nie obierają i jakoś tak im smakuje. Łodygi kroję na centymetrowe kawałki, przesypuję cukrem wanilinowym, odstawiam na 2-3 godziny. Potem przekładam rabarbar do żaroodpornego naczynia i posypuję kruszonką. Piekarnik rozgrzewam do 190 stopni, zapiekam ok 40 minut.
Smacznego
Tarta pojawiła się na stole w sobotę. Po powrocie z zawodów wszyscy byliśmy głodni. Najlepsza jest wyjęta prosto z piekarnika, ale spokojnie można jeść ją na zimno w takie ciepłe dni jak ostatnio.
Spód do tarty ( wielkośc formy- duża, biała ceramiczna forma z Ikea):
- 300g mąki krupczatki
- 100g mąki pszennej
- 200g zimnego masła
- 2 jajka
- pół łyżeczki soli
Nadzienie:
- duży pęczek szpinaku
- pęczek botwiny
- trochę zielonych szparagów
- kawałek gorgonzoli
- 2 ząbki czosnku
- 3 łyżki masła do odsmażenia
- sół, pieprz
- 5 jajek
- 120 ml śmietany kremówki.
Wszystkie składniki dobrze zmiksować i uformować w kulę. Schłodzić w lodówce ok 30 minut.
W międzyczasie warzywa umyć, osuszyć. Szparagi pokroić na mniejsze części, szpinak i botwinę na paski. Na patelni rozgrzać masło, dodać zmiażdżone ząbki czosnku, szpinak, botwinę. Poddusić chwilkę i ostudzić.
Jajka wymieszać ze śmietaną, szpinakiem, botwiną. Doprawić.
Po schłodzeniu wyjąć ciasto, rozwałkować pomiędzy dwoma arkuszami papieru do pieczenia, na grubość ok.0,5 cm. Piekarnik rozgrzać do 200 stopni C. Formę wyłożyć ciastem, docisnąć boki, ponakłuwać widelcem dno tarty. Podpiec częściowo z obciążeniem ( na ciasto położyć papier do pieczenia, nasypać np. groch lub fasolę) ok 20-25 minut. Usunąć papier z grochem.
Wyłożyć farsz na tartę, dołożyć szparagi i gorgonzolę w kawałeczkach. Wstawić ponownie do piekarmika zmniejszając jednocześnie temperaturę do 170 stopni. Piec, aż farsz się zetnie - jakieś 30-40 minut.
Taki szpinak wyrósł u mnie na grządkach w ogródku.
Smacznego